free templates joomla

Łyżka dziegciu w beczce miodu czyli rzecz o wygwizdaniu Mameda Khalidova

Mamed KhalidovNie w sposób nie odnieść się do wydarzenia jakie miało miejsce podczas wczorajszej walki wieczoru gali KSW 39 Colosseum na PGE Narodowym w Warszawie. Po zakończeniu walki dwóch mistrzów wagi średniej Mameda Khalidova i półśredniej Borysa Mańkowskiego, nastąpiło ogłoszenie werdyktu, który został przyjęty gwizdami przez część 58-tysięcznej, rekordowej widowni. To jednak było tylko wstępem do tego co nastąpiło w chwilę później.

Kiedy Khalidov toczący dla KSW dwudziesty pojedynek (18 zwycięstw) został poproszony do wywiadu z prowadzącym Mateuszem Borkiem, rozległa się burza gwizdów. Khalidov podziękował i dotknięty do żywego po prostu opuścił klatkę zostawiając konferansjera w mocnym zdumieniu.

Trudno powiedzieć z jakiegoż to racjonalnego powodu nastąpiła taka reakcja publiczności wobec tak zasłużonego dla polskiego MMA zawodnika? Czym sobie zasłużył na to, by po ciekawej walce i wygranej jaką wytypowali niezależni sędziowie - spotkało go takie upokorzenie ze strony widowni? Widowni, której większość rok czy najdalej dwa lata temu gotowa go była nosić na rękach a każde słowo po walkach było spijane z ust.

Oczywiście część z przyczyn jest zrozumiała i ma swoje uzasadnienie nie tyle w atmosferze sportowej co w społecznej i politycznej. Polska jest podzielona w wielu kwestiach przez obozy polityczne i dzielona celowo. Dodatkowo także z Europą, która przeżywa kryzys imigracyjny i dotykana jest zamachami terrorystycznymi. Khalidov potrafił zabierać głos w swojej obronie i obronie religii, którą wyznaje. Tylko na Boga, co z tym wszystkim ma wspólnego wczorajsza gala i walka z Mańkowskim? Dla przeciętnego kibica sportowego to niezrozumiałe. Dla fana MMA tym bardziej. Khalidov sam nigdy nie odniósł się, źle do Polski czy Polaków. Takie zachowanie to prostu wstyd i szkoda, że do tego doszło.

Fakty są takie, iż to nie Mamed chciał tej walki a niejako został wywołany do tablicy przez Borysa Mańkowskiego i jego sztab. Większość znających się na MMA fanów zawsze chciała walk Czeczena z polskim paszportem z najlepszymi na świecie a nie krajowymi rywalami. Wystarczyła jedna taka walka z Michałem Materlą, by zrozumieć, że szkoda potencjału takich zawodników, by musieli wyniszczać się między sobą. To fighterzy a nie strongmani czy uczestnicy freak fightów, zajmujący się walkami dla własdnej promocji, czy traktujący walki jako trampolinę do zgarnięcia lwiej części pieniędzy przeznaczonych na fightcard. Dodatkowa motywacja nie była im potrzebna, ale tę usilnie tworzyły różne środowiska w dyskusjach przed walką.

Wracając do sedna, to atmosfera tej walki i właśnie uprzedzenia i społeczne fobie dały znać o sobie. Od walki z Karaoglu, gdzie doszło do skandalu z muzyką, kredyt sympatii dla Mameda ze strony polskich fanów zaczął iść w dół. Wówczas wygrał w dość kontrowersyjny sposób i krytycy (hejterzey) w Mańkowskim widzieli "wielką nadzieję białych" na zdetronizowanie mistrza. Tak się nie stało, ale wystarczy się wsłuchać w słowa Mańkowskiego tuż po walce, by zrozumieć, że presja była i nie ma się co krygować, że było inaczej. Rozczarowanie było wielkie tej części, która chciała koronować już następcę Khalidova, który co jest raczej bezsprzeczne - odejdzie do czeczeńskiej organizacji ACB.

Być może fala gwizdów i hejtu trwającego od dłuższego czasu w naszym kraju wobec Khalidova, przesądzi o tej decyzji i po 20 walkach w KSW, będziemy oglądać go gdzieś indziej a nie w największej polskiej organizacji MMA, która wczoraj przeprowadziła galę na rzadko spotykanym światowym poziomie. Ale jakież to typowo polskie - do beczki miodu dodać łyżkę dziegciu...szkoda, ale prawdziwi kibice o których wspominał m.in. Borys Mańkowski pozostaną murem za Khalidovem.