free templates joomla

FEN 13 Summer Edition: podsumowanie gali!

FEN 13Kolejna 13 gala organizacji Fight Exclusive Night jest już za nami, po sobotnich wydarzeniach 13-go sierpnia w hali Gdynia Arena. Była to trzecia letnia edycja walk na zasadach MMA i K-1. Po Sopocie w 2014 roku, Kołobrzegu w 2015 teraz zawitała do Gdyni i po raz trzeci stereotypy o tym, że latem imprez sportów walki sie nie organizuje - zostały przełamane.

Licznie zgromadzona publiczność obejrzała szereg ciekawych walk, budowanych z napięciem od pojedynków undercardowych po główne wydarzenia. Tym razem gala była wewnątrz krajową konfrontacją dla wszystkich zawodników. W najważniejszej z nich zmierzyli się nowo pozyskani do organizacji - weteran UFC Piotr Hallmann (16-5) z Mighty Bulls Gdynia i mający za sobą występ na japońskiej edycji gali WSOF Kamil Łebkowski (16-4) reprezentujący Dziki Wschód Biała Podlaska.

Faworytem starcia był funkcjonujący w świadomości kibiców jako zdobywca trzech bonusów za walki wieczoru w Ultimate Fighting Championship, "Płetwal" z Gdyni. Sześć walk w największej światowej organizacji MMA plus zmiana kategorii na niższą piórkową, stawiały go w roli faworyta starciu z "Bombą", jak nazywany jest pochodzący z północnomazowieckiego Żuromina Kamil Łebkowski. Kalkulacje i papierowe porównania to jedno a rzeczywistość to drugie. Okazało się kolejny raz, że FEN nie musi być "przechowalnią" i platformą dla weteranów zagranicznych organizacji w tym nawet UFC. Co więcej - w odróżnieniu od Pawła Pawlaka na FEN 12, do pokonania weterana UFC może wystarczyć krajowy zawodnik, co tylko pokazuje, że poziom polskiego MMA jest wysoki i nie ma mowy, by ktoś łatwo pozwolił odbudować rekord. To budujące i pouczające. A o wyniku samej walki zadecydowały umiejętności bokserskie i szybkość jaką zaskoczył rywala Łebkowski.

Hallmann po męsku przyjął rozwiązanie walki w stójce, bo chyba wydawało mu się, że przeważy jego twardość i doświadczenie. Kiedy rozbity ciosami zrozumiał, że warto pokusić się o obalenia było już za późno i był zbyt zmęczony, by to wykonać. Dodatkowo Łebkowski nie dawał się zaskoczyć i potrafił bardziej skutecznie odwdzięczyć się tym samym. Hallmann był w opałach przez cały czas walki, ale wykazał hart ducha i do końca próbował zmienić obraz pojedynku. Gdyby kontynuował niskie kopnięcia być może powaliłby Łebkowskiego, bo po walce podopieczny trenera Łukasza Grochowskiego ledwo był w stanie chodzić. Mimo to wysoko wygrał na punkty. Nie przeszkodziło mu to także poprosić o rękę narzeczoną co było miłym akcentem. Dowcipnie chciałoby się powiedzieć, że w polskim MMA - miesiąc bez oświadczyn na sportowej arenie to miesiąc stracony. Ciekawe jak wyglądałby oświadczyny w przypadku przegranej, ale tego nie dowiemy się już chyba nigdy. Łebkowski, albo był tak pewny wygranej, albo...w wariancie B planował to w szatni lub szpitalu. Na szczęście dla niego, wariant A stał się faktem.

Dwie inne walki MMA w części głównej, nie oczarowały publiczności. Trzecie w historii starcie Mariana Ziółkowskiego (15-4-1 1 NC) i Jacka Krefta (6-4) skończyło się w pierwszej rundzie i podobnie jak ich ostatnie. Ziółkowski zaczekał na błąd rywala, który zaliczył dwa ładne sprowadzenia i rozpędzony został pochwycony w pułapkę i zmuszony do poddania. W drugim starciu nie mający zbyt wiele czasu na przygotowanie się Marcin Gułaś (6-6-1) został został znokautowany serią ciosów przez dużo cięższego i silniejszego Michała Wlazło (4-2).

Oczarowały za to widzów cztery starcia na zasadach K-1. Przede wszystkim twarda wymiana ciosów towarzyszyła walce Marcina Szredera (4-1) i Artura Bizewskiego (5-0). Zawodnik Palestry Warszawa walczył nie tylko z rywalem ale i z kontuzją, która ograniczała jego poczynania. Nie chodzi tu jednak o deprecjonowanie zwycięstwa "Bizona", który pokazał się z jak najlepszej strony, ale o determinację jaką wykazał Szreder, by pojedynek doszedł do skutku. Kibice oglądali jedno z najlepszych starć tego wieczora i brawa należą się obu. Zarówno Szreder jak i Bizewski z szacunkiem odnosili się do swoich poczynań w klatkoringu FEN.

Bez wątpienia bardzo twardym starciem była walka Jarosława Daszke (10-1) z Championa Gdańsk i Marcina Stopki (1-2) z Fight House Nowy Sącz. Obu dzieliła różnica doświadczenia zawodowego, ale twardy Góral podjął rękawice i dzięki temu oglądaliśmy świetne widowisko. Antyterrorysta z Gdańska walczył koncertowo i niestety musiał też wysłuchać sporo przykrych przyśpiewek ze zdawałoby się "swoich" trybun. Na szczęście po drugiej stronie miał nie mniejsze wsparcie swoich kibiców i to na pewno natchnęło go do pokazania fantastycznej dyspozycji. Trener i mentor Dascheke Bogdan Bliźniak był bardzo zadowolony z jego postawy. Z kolei Stopka, który trenuje pod okiem Rafała Dudka zaimponował wolą walki i odpornością na ciosy, gdy rywal zadawał ciosy zdawałoby się mogące powalić konia. Bez wątpienia dla wielu była to kwintesencja formuły K-1 a zwycięzcą okazał się faworyt Jarosław Daschke.

Kobiece starcie wyrastającej na gwiazdę FEN Róży Gumiennej (7-0) z Punchera Wrocław i Kamili Bałandy z GKS Champion Gdańsk, było kolejnym pomiędzy tymi zawodniczkami i pierwszym zawodowym pojedynkiem obu najlepszych w wadze do 65 kg zawodniczek. Wyjaśniło to kto jest dziś numerem jeden tej kategorii. Zwycięstwo nie przyszło Gumiennej łatwo a sama walka daleka była od płynnej wymiany ciosów z obu stron. Wrocławianka miała jeszcze problemy z wyczuciem dystansu, bowiem jej wcześniejsze kłopoty ze zdrowiem położyły się ciężarem na dyspozycji. Z kolei Bałanda walcząc na swoim trójmiejskim ringu była nieco spięta wagą pojedynku i rozkręciła się dopiero w drugiej rundzie trafiając backfistem Gumienną prosto w nos. Niestety w trzecim starciu młodsza o 4 lata rywalka zdołała pokazać lepsze przygotowanie fizyczne i wygrywając trzecie starcie wygrała całą walkę. Gumienna tą walką wyraźnie zapukała do drzwi za którymi jest potencjalna walka o pas. Kiedy i z kim zadecyduje szefostwo organizacji, które jednak ciut więcej sympatii wykazuje w kierunku MMA niż Kickboxingu i to może oznaczać dłuższe oczekiwanie na taki pojedynek dla podopiecznej Janusza Janowskiego.

Najbardziej zacięty i bardzo wyrównany pojedynek stoczyli Kryspin Kalski (7-6) z Fight Gym Gdynia i dwumetrowy Arkadiusz Wrzosek (3-3) z Capacabany Warszawa. Kalski mierzący "tylko" 192 cm niedobór wzrostu niwelował płynnością akcji i skracaniem dystansu. Płynnie trafiał lowkickami po akcjach bokserskich. Wrzosek z kolei uderzał do mocnymi kopnięciami i dobrymi akcjami kolanami. Po trzech rundach trudno było wskazać zwycięzcę. Z przebiegu i dokładności trafień ciut lepiej wypadał Wrzosek. W dogrywce z kolei początek należał do zawodnika z Warszawy, ale po minucie dał się zepchnąć pod liny bronił się zza podwójnej gardy. To spowodowało, że kibice z Gdyni byli pewni wygranej Kalskiego. Jeden z sędziów (Wojciech Adamski z Krakowa) także a dwaj inni (Tomasz Chabowski i Piotr Snopkowski) o wygranej Wrzoska i ostatecznie po niejednogłośnej decyzji on został zwycięzcą walki. Spotkało się to z gorącą reakcją widowni. Sztab Kalskiego złożył protest, ale trudno powiedzieć jaka będzie decyzja władz organizacji. Najlepszy byłby rewanż i zapewne taki zostanie zaproponowany obu fighterom. Lepiej by sportowa arena rozstrzygała wątpliwości niż sędziowskie decyzje. Pojedynek był bardzo dobry i tu trzeba obu oddać szacunek za przygotowania.

Szybkie zwycięstwa odnieśli podczas gali Bartłomiej Kopera (8-2), Kamil Gniadek (10-4-1, 1NC) w MMA i Jakub Rajewski (3-2) w K-1. Wynikło to z ich dobrej dyspozycji, jak też ze zmian rywali w ostatniej chwili, ale nie jest to ich winą. Oni zrobili swoje. Niespodzianką była przegrana Bartosza Chyrka (5-3) Mad Dogs Gdynia z 42-letnim Ireneuszem Szydłowskim (6-1) z Baltic Fighters MMA Gdańsk. Chyrek przecenił swoje możliwości w zbijaniu wagi i po dobrym początku po prostu zgasł. Po jednej dobrej akcji w drugiej rundzie został zgaszony frontalnym kopnięciem i serią ciosów.

Imprezę FEN trzeba uznać za udaną nie tylko pod względem sportowym, ale i frekwencyjnym. Nie udało się co prawda zapełnić hali Gdynia Arena "pod sufit", ale jak na standardy polskie było bardzo przyzwoicie i tradycyjnie dopisała publiczność ViP'owska co ma swoje wymierne korzyści. teraz przed młodą organizacją kolejne wyzwanie i jawi się ono jako znacznie trudniejsze niż FEN 13. Sportowo swoje kolejne walki wygrali Gumienna (czwartą) Kopera i Daschke (drugą), pozostali przełamali niemoc (Ziółkowski, Wlazło, Wrzosek) i na pewno ujrzymy ich jeszcze nieraz.